Dobry Boże, ofiarujemy Ci te dzieci, abyś sprowadził ogień, który nas oczyści.
Płomienie, które wypalą nasze grzechy i pozostawią nas czystymi, abyśmy mogli wejść w Twoje objęcia. Abyś nas przyjął.
Niech za każdą myśl nieczystą ogień wydobędzie z nas krzyk, bowiem jeślibyśmy byli niewinni, puste byłyby nasze gardła.
Niech ogień płonie przez dni sześć, tak jak sześć jest imion bluźnierczych, a po ogniu sprowadź na nas deszcz i niech pada przez dni trzy, abyśmy i my odrodzili się jako Twoi wierni słudzy.
Oto jest nóż granitowy wydobyty z piekła, a oto są grzesznicy, którzy klękają przed Tobą.
Oto jest siedem matek, siedmiu mężów i dzieci ich, które sprowadzą na nas zbawienie, jeśli taka jest Twoja wola.
Siedem jest grzechów, które potępiasz, a oto jest siedmioro dzieci, a każde z nich jest czyste i niewinne, bowiem pochodzi od Ciebie i nie splugawiło się ziemią, po której stąpają grzesznicy.
Oto jest siedem małych piersi, na których wytniemy siedem krucyfiksów, a krew, która z nich wypłynie, będzie czysta, a ich łzy nas zawstydzą, gdyż jesteśmy brudni…
*click*
Bóg zatrzymał nagranie i odłożył pilota. Przyglądał się przez chwilę księdzu i przemówił.
– Poważnie?
– Słucham, Ojcze?
– Naprawdę nacinałeś dzieciom krzyże na czołach, żebym przebaczył wam grzechy? Czy ty w ogóle słyszysz absurd tej sytuacji?
– Nie na czołach, tylko na piersiach, tuż nad sercem przepełnionym Twoją miłością…
– Czego się w zasadzie spodziewaliście, że ta miłość na was wypłynie?
– Ależ Boże, te dzieci były czyste, nie dotknęły jeszcze ziemi, po której my stąpamy…
– Stop! – Bóg uniósł dłonie w górę i opuścił lekko głowę. – Posłuchaj. Chciałbym, żebyś spojrzał na to z mojej perspektywy. Albo przynajmniej spróbował. Stworzyłem mężczyznę i kobietę w taki sposób, aby mogli mieć potomstwo. Tak?
– Tak, Boże, ale…
– Nie ma żadnego „ale”. Tak czy nie?
– Tak.
– Potem obdarzyłem ich darem życia. Tak czy nie?
– Tak.
– Potem kobieta przez dziewięć miesięcy nosiła ten dar w swoim łonie, aż w końcu wydała go w cierpieniu i męce na świat. Tak czy nie?
– Tak.
– A wy stwierdzacie, że weźmiecie ten dar życia i go zabijecie, żebym przebaczył wam „grzechy”? – Bóg pomachał dwoma palcami w powietrzu, mówiąc ostatnie słowo. – Zapytam jeszcze raz: czy czujesz ironię tej sytuacji?
– Milczysz, tak? Ciekawe, tam na dole byłeś całkiem wyszczekany…
– Czy ty w ogóle wiesz, ile ja się musiałem namęczyć, żeby w czyimś brzuchu mógł się narodzić człowiek? To jest moje arcydzieło. Inni bogowie poszli na łatwiznę, jakieś dostawy, jaja, kokony… Ja zmieściłem to w B R Z U C H U, rozumiesz?
– Inni bogowie?
– Nieważne. – Bóg machnął ręką, po czym zdjął okulary i zmęczony przetarł oczy. – Mało wam?
– Słucham?
– Ile jeszcze cudów muszę zesłać na tę zasraną ziemię, żebyście w końcu zaczęli doceniać życie w raju?
– Jak to w raju?
– No w raju, na tej waszej planecie.
– Na ziemi w raju?
– No, a gdzie?
– Przecież raj jest tutaj, u Twojego boku.
– Tu? Rozejrzyj się. Przecież tu niczego nie ma.
– Ty tu jesteś, Ojcze.
– No tak, ja i koniec. Może jeszcze ten telewizor, żebym mógł obserwować, co wy tam wyczyniacie. Ale to wszystko.
Patrzyli na siebie przez chwilę w szoku. Nagle Bóg parsknął i zaczął wyliczać na palcach:
– Stworzyłem wielką kulę ognia, która unosi się w próżni, i ziemię, która kręci się wokół niej. Na ziemi tej stworzyłem góry tak wysokie, że ich czubki giną w chmurach, i morza tak bezkresne, że można przez nie miesiąc płynąć i nie spotkać lądu. Stworzyłem pustynie gorące i suche oraz lasy ciche i pachnące. Stworzyłem rośliny, które dają Wam pożywienie, i deszcz, który daje pożywienie roślinom. Stworzyłem zwierzęta tak wielkie i silne, że przewracają drzewa, i zwierzęta tak małe i szybkie, że ich nie widać. Zwierzęta, które widzą w nocy i które oddychają pod wodą. Na koniec stworzyłem was i dałem wam wolną wolę, abyście mogli się cieszyć tym wszystkim. Czego jeszcze chcecie?
Ksiądz milczał zakłopotany.
– Zrobiłem to wszystko praktycznie bezinteresownie, oczekując jedynie odrobiny wdzięczności. Chciałbym od czasu do czasu usłyszeć, jak ktoś mówi: „Dziękuję, Boże, tutaj jest wspaniale”. Ale nie. Wiesz, co dostaję w zamian za te wszystkie cuda? Ołtarze pełne jabłek, które gniją, martwe świnie, które nikogo nie nasycą, i błyszczące kamienie, w których nie rozumiem, co wy widzicie. Czy naprawdę myślicie, że jestem głodny? Stworzyłem ziemię, na której są miliony drzew dających owoce. Sądzicie, że gdybym chciał, nie stworzyłbym sobie jednego tutaj? Nie mogę tego zrozumieć. Od tysięcy lat siedzę tutaj i się zastanawiam, gdzie popełniłem błąd. Wiesz, jakie to jest frustrujące?
Bóg pstryknął palcami i nagle znalazł się w wannie pełnej piany z gorącym ręcznikiem na oczach.
– Ja chyba rzeczywiście mam depresję. Po tej akcji z dziecięcą krucjatą musiałem pójść do specjalisty.
Bóg upił z kieliszka, który nagle pojawił się w jego dłoni.
– Z tym winem to mieliście dobry pomysł, muszę to przyznać. Naprawdę byłem pod wrażeniem. Nawet chwaliłem się wami innym bogom. Mówiłem: „Z owoców, które stworzyłem, oni robią napój, który poprawia im humor, dzięki któremu tańczą, śpiewają i się radują”. Pękałem z dumy, naprawdę! Potem któryś z tych starszych bogów powiedział z politowaniem: „zaczekaj jeszcze chwilę, oni potrafią wszystko spieprzyć”. Pomyślałem sobie wtedy: „Może gdybyś nie był taki zgorzkniały, to ci mali na twoje podobieństwo itd…”. – Bóg westchnął ciężko. – Wyobraź sobie moje zaskoczenie, gdy wróciłem, odpaliłem telewizor i zobaczyłem, jak się tym winem uchlewacie, jak zaczynacie się bić po mordach, jak się od niego uzależniacie… Gdy na was patrzyłem, to sam miałem ochotę się napić.
Ksiądz zaczął kręcić się niespokojnie na taborecie.
– Swoją drogą, obserwuję sobie was przez ten mały telewizor i wiesz, co widzę?
– Grzeszników?
– Widzę fuck-up za fuck-upem. Gdybym nie był Bogiem, tylko agencją eventową, to już dawno nie miałbym pracy. – Bóg przyjrzał się księdzu uważniej. – Rozumiesz porównanie?
– Nie bardzo, Ojcze.
– Który jest u was rok?
– 1508 po narodzinach Twojego Syna.
– Ach, no tak… nieważne, znowu robię dygresję. Mów mi, gdy odbiegam od tematu, bo inaczej będziemy tutaj siedzieli wieczność.
Ksiądz pobladł.
– Pozwól, że odwołam się do wartości. To jest to, co robią dobre organizacje, prawda? Gdy coś jest niejasne, odwołują się do wartości. Jak brzmi wartość piąta?
– Nie będziesz zabijał.
– Pięknie. Jak to interpretujesz?
– Nie rozumiem, Ojcze.
– No właśnie widzę… Jak myślisz, co chciałem w ten sposób przekazać?
– Żebyśmy nie zabijali.
– Dobrze. A co zrobiłeś z tymi dziećmi?
– Już rozumiem, Ojcze. Przepraszam.
– O! Pięknie.
Bóg pstryknął palcami i znaleźli się z powrotem w bliżej nieokreślonym miejscu.
– Posłuchaj, ziemia to ongoingowy proces. Coś dodaję, coś odejmuję, cofam czas, patrzę, jak to się rozwija. Chyba nikt nie oczekuje, że będę za każdym razem budował świat od zera, prawda?
– Obawiam się, że nie rozumiem, Panie.
– Nie zniosę zaczynać bez przerwy od początku. Pamiętam, że przez pierwsze kilka milionów lat myślałem, że umrę z nudów… – Bóg zastygł w oczekiwaniu. – Myślałem, że cię to rozśmieszy. – Zmarszczył brwi. – No wiesz, „umrę z nudów”, a jestem przecież Bogiem, więc…?
– Rzeczywiście bardzo śmieszne, Panie.
– Ech, co się stało z poczuciem humoru… Nieważne. Posłuchaj, mam plan na mały eksperyment. Jak ty w ogóle masz na imię?
– Luter, Panie.
– Dobrze, posłuchaj…
KONIEC