Kampania walki z czterema plagami – kampania społeczno-polityczna wprowadzona w życie w Chińskiej Republice Ludowej w latach 1958–1962. Była jednym z elementów wielkiego skoku. Polegała na tępieniu szczurów, komarów, much oraz wróbli – które według komunistycznych władz miały wyjadać ziarno na zasiewy.

W efekcie miliony Chińczyków w całym kraju zaczęły tępić wróble, przez co na polach rozpleniły się owady (głównie szarańcza), które były dotąd zjadane przez wróble.

Szkodniki zniszczyły plony, co przyczyniło się do powiększenia panującej wówczas w Chinach klęski głodu, która w okresie całego wielkiego skoku pochłonęła 20–40 milionów istnień [1].

Trudne do przewidzenia skutki ingerowania w delikatną równowagę matki natury nazywa się efektem wróbla.


Japońskie Kamikatsu w 2003 roku ogłosiło się miastem zero waste. W mieście przestały krążyć śmieciarki, a za całość utylizacji śmieci zaczęli odpowiadać mieszkańcy. Odpady podzielono na czterdzieści pięć kategorii, część do recyklingu we własnym zakresie, część przeznaczona do Centralnego Punktu Recyklingowego.

Szybko okazało się, że zero waste jest dobre nie tylko dla środowiska, ale też dla gospodarki. Do Kamikatsu, wówczas 1400-osobowej wioski, zaczęły spływać inwestycje. Początkowo, w ramach manifestu, przenosiły się tam tylko międzynarodowe organizacje ekologiczne, ale wraz z przyrostem wolontariuszy, ekspatów i dziennikarzy powoli zaczęli pojawiać się też biznesmeni.

Kamikatsu miało podwójne szczęście do swojego gubernatora. Młody polityk Toshio Ozaki, stojący na czele ruchu zero waste, miał ambicje nie tylko ekologiczne, ale też polityczne. Gdy lokalna gospodarka zaczęła się rozrastać i szybko okazało się, że do miasta trzeba będzie doprowadzić nowe drogi, linie kolejowe i rozbudować kanalizację, Ozaki zmienił slogan „First Zero Waste City” na „First Zero Waste Island” i po krótkiej, ale burzliwej kampanii wyborczej został gubernatorem prefektury Tokushima, a trzy pozostałe prefektury wyspy Shikoku: Ehime, Kagawa i Kōchi obsadził swoimi poplecznikami.

Ozaki wiedział, że ekologia sama w sobie nie jest wystarczającą siłą napędową dla długotrwałej kariery politycznej, ale „Zielony Rozwój Gospodarczy” już jak najbardziej.

Początkowo trudno było sobie wyobrazić podobny efekt ekonomiczny dla całej wyspy, jak dla malutkiej Kamikatsu, gdzie pojawienie się jednego wozu mediowego zwiększało konsumpcję w restauracjach o połowę. Niemniej jednak dla pogrążonej w gospodarczej stagnacji od lat 80. Japonii wszystko, co niosło ze sobą wizję odrodzenia gospodarczego, było bardziej fascynujące niż pojawienie się mesjasza.

Ozaki, wykształcony w Singapurze, wiedział, jak pobudza się wzrost gospodarczy. Jego pierwszymi decyzjami było obniżenie podatków dla zielonego biznesu do symbolicznych 8%, opłacanie pierwszych trzech pensji dla każdego nowo zatrudnionego w zielonym biznesie oraz – oczywiście – korzystne, niskooprocentowane kredyty na zakładanie zielonego biznesu.

Ta droga szybko zaczęła przynosić efekty. Już w pierwszym roku kadencji Ozakiego powstało kilka nowych centrów badawczych i wciąż pojawiały się nowe. W krótkim czasie na Shikoku powstała Green Valley. Do Tokushimy zaczęli spływać aktywiści, naukowcy i biznesmeni z całego świata, a Ozakiemu zamarzyła się kariera na poziomie krajowym.

Jego ambicje rozpalał 15-proc. wzrost gospodarczy wyspy, ale to nie wystarczyło.

Żeby objąć stanowisko premiera, potrzebował rozbudzić ambicje wszystkich Japończyków. Potrzebował znaleźć cel większy od „Zero Waste Island”. Potrzebował celu na tyle dużego, żeby w walce z nim zjednoczyć cały naród. Celu, który tak jak w latach 40. ubiegłego wieku rozbudziłby patriotyczną dumę i wiarę w nieograniczone możliwości Wielkiego Narodu Japońskiego.

Cel ten znalazł się szybko.

Cel dryfował sobie około 3600 mil morskich na wschód od Japonii.

Celem tym była Wielka Pacyficzna Plama Śmieci, czyli utworzone przez prądy oceaniczne największe na świecie skupisko śmieci i plastikowych odpadów, ważące około 129 tys. ton, o łącznej powierzchni 1,6 mln km² – ponadczterokrotnie większej niż powierzchnia Japonii, dwukrotnie większej od Teksasu i nieco większej niż Mongolia.

„Pacyfik, źródło naszej siły i potęgi, od wieków dostarczający nam pożywienia i ochrony, teraz sam potrzebuje pomocy! – krzyczał Ozaki podczas wiecu wyborczego w Tokio. – Ale dla naszego wspaniałego narodu nie ma rzeczy niemożliwych. My, naród Japonii, oczyścimy Pacyfik!”

* * *

W fabryce Uchiko, należącej do japońsko-amerykańskiego koncernu Irie Koken, mieszczącej się na obrzeżach Naruto w specjalnej Zielonej Strefie Ekonomicznej, doszło do przełomu.

No, może nie do aż tak dużego przełomu, jak poinformowała o tym rzeczniczka prasowa koncernu, ale jednak wciąż był to przełom.

Mizuki Jones, urodzona w Londynie córka japońskich emigrantów, zielona aktywistka i ambitna korporacyjna suka, ogłosiła na konferencji prasowej:

„W laboratoriach grupy Irie Koken, od lat oddanej pracom na rzecz ochrony środowiska, gdzie zatrudnia się ponad tysiąc pracowników, dbając o to, aby co najmniej połową wysoko wykwalifikowanych specjalistów były kobiety, udało się dokonać modyfikacji bakterii z rodzaju Bacillus – bakterii Gram-dodatnich należących do typu Firmicutes, które są głównym składnikiem palisfery Wielkiej Pacyficznej Plamy Śmieci.

Dzięki poddaniu bakterii Bacillus promieniowaniu Kami – na cześć miejscowości, w której to wszystko się zaczęło – transformuje się ich metabolizm, dzięki czemu są one w stanie przetwarzać polifenyle i oksofenyle stanowiące około 45% Wielkiej Pacyficznej Plamy.

Podsumowując, koncern Irie Koken znalazł sposób, aby pobudzić bakterie Bacillus, do przetwarzania śmieci w wodę, i tym samym przybliżyć Wielką Japonię do oczyszczenia Pacyfiku”.

Zbieg okoliczności mogłoby się wydawać duży – oto zniżkujący na giełdzie koncern Irie Koken odkrywa i patentuje w trybie ekspresowym długość promieniowania, która pozwala przemieniać śmieci w wodę.

Niemniej jakoś tak jest, że gdy zbiegi okoliczności pasują wszystkim, nikt nie kwestionuje ich prawdopodobieństwa.

Odkrycie sposobu na transformację bakterii pasowało udziałowcom koncernu Irie Koken, prezesowi Irie Koken, pięćdziesięciopięcioletniemu Christopherowi LaFleurowi, gubernatorowi prefektury Tokushima, który potrzebował uzyskać kolejny kredyt dla swojej strefy ekonomicznej, i najważniejsze – przygotowującemu się do drugiej kadencji premierowi Toshio Ozakiemu.

Kilka tygodni wcześniej Christopher LaFleur odebrał telefon od szefa laboratorium Uchiko z informacją, że dokonano przełomu.

Ichiro Fujisaki od miesięcy był naciskany przez zarząd Irie Koken, żeby pokazać wyniki badań. Zarząd, który w ocenie Fujisakiego kompletnie nie rozumiał specyfiki badań mikrobiologicznych.

Dziewięć godziny później LaFleur spotkał się z Fujisakim w restauracji na lotnisku w Osace, najbliższemu fabryce lotnisku obsługującemu bezpośrednie loty z Nowego Jorku. Fujisaki poinformował go o szczegółach odkrycia oraz o najbliższym planie działań.

Fujisaki był bardzo podekscytowany. Uważał, że w ciągu czterech–pięciu, najdalej siedmiu lat, gdy uda się już przeprowadzić wszystkie badania w niezbędnej skali i środowisku naturalnym, będą gotowi, żeby zacząć przetwarzać śmieci w wodę.

Fujisaki był naprawdę bardzo podekscytowany. Oczyma wyobraźni widział siebie występującego na najważniejszych światowych konferencjach, opowiadającego o trudnym, ale satysfakcjonującym procesie badawczym. Widział siebie otrzymującego prestiżowe nagrody: Lasker, Wolf, Breakthrough Prize, może nawet Nobel?

Fujisaki był bardzo zaskoczony, gdy następnego dnia znaleziono na jego komputerze dziecięcą pornografię i wtrącono go do aresztu.

Jego stanowisko przejął Brian G. Strawn, który być może nie miał doświadczenia w prowadzeniu badań mikrobiologicznych, za to doskonale znał się na fałszowaniu dokumentów.

Pięć tygodni później Mizuki Jones ogłosiła „wielki przełom”, a w kolejnym kwartale Irie Koken zaczęło produkcję turbin z promieniowaniem Kami.

16 października, na tydzień przed japońskimi wyborami parlamentarnymi, Toshio Ozaki i Christopher LaFleur pozowali do zdjęcia na pokładzie statku ekspedycyjnego Japońskich Morskich Sił Samoobrony. Wspólnie nacisnęli zielony guzik uruchamiający promieniowanie Kami na trzydziestym czwartym równoleżniku, 3654 mile na wschód od wybrzeża Wyspy Wschodzącego Słońca.

Wiatr Kamikatsu – jak pieszczotliwie nazwano promieniowanie Kami – zaczął nieść zmianę.

* * *

Christopher LaFleur kalkulował zadowolony. Jeżeli akcje Irie Koken przebiją siedemdziesiąt dolarów, a jego maklerowi uda się wszystko po cichu sprzedać, zarobi na tym jakieś trzydzieści milionów. Dziesięć z pewnością pójdzie na prawników, którzy wygrzebią go z dowolnego gówna, w które wpędzi go Wiatr Kamikatsu. Pięć pójdzie do Briana G. Strawna, który co prawda dostał już wcześniej swoje, ale z tym człowiekiem się nie dyskutowało. Jeżeli zostanie mu piętnaście milionów, to powinno wystarczyć na kupienie domku gdzieś pod Yosemite i spokojne życie.

Turbiny Kami sprzedawały się jak ciepłe bułeczki. Rząd Japonii podpisał już kontrakt na pięćdziesiąt maszyn, ale zlecenia zaczęły spływać też z Azji i Afryki. W Lagos chcieli usuwać śmieci, żeby odzyskiwać z nich wodę, a w Chinach chcieli usuwać śmieci, żeby zrobić miejsce na autostradę.

Bakterii Bacillus nie było tam aż tyle, ale temu też łatwo było zaradzić…

* * *

Statek ekspedycyjny Japońskich Morskich Sił Samoobrony zawył potwornie podczas kolejnego uderzenia fali. Dwie godziny wcześniej w okolicach równika zaczął formować się cyklon znany później jako Nihon Taifū.

Silniki turbinowe działały pełną parą, ale ledwo utrzymywały statek tak, aby Wiatr Kamikatsu mógł wiać prosto w plamę śmieci i pobudzać bakterie Bacillus do pożerania plastiku. Efekty było już widać. Na zdjęciach satelitarnych, które NASA robiła co dwanaście godzin, ilość plastiku zmniejszała się wyraźnie.

– Kapitanie? – zawył przez radio zrozpaczony głos pierwszego oficera Izakiego Yokushimy. – Czy mam pozwolenie na zawrócenie „Ikami”? Mamy czterdzieści pięć węzłów, fala zaczyna się wzmagać.

– Grzejemy, Izaki. Tokio się nie zgadza. Gdy fale mieszają śmieci, to Wiatr Kamikatsu ma większą efektywność. Wytrzymacie. Ile macie paliwa?

– Pół zbiornika, kapitanie.

– Dacie radę! Dajcie silniki strumieniowe na maksa i grzejcie te śmieci.

– Kapitanie, strumieniówki są na ful od godziny. Zaraz się tutaj stopimy.

– Dacie radę, Izaki, bez odbioru. – W słuchawce zaskrzeczał dźwięk przerywanego połączenia. 

Izaki zaczął recytować słowa modlitwy, której nauczyła go matka, gdy miał dziewięć lat i jechał z rodzicami do szpitala. Miał wtedy otwarte złamanie nogi, ale myślał jedynie o tym, żeby nie ubrudzić jasnej skóry toyoty corolli, którą ojciec odebrał dwa tygodnie wcześniej z salonu. Nie pamiętał imienia bóstwa, do którego się modlił, ale miał nadzieję, że i tak zostanie usłyszany. Ponoć najważniejsza jest intencja. Tak sobie powtarzał.

Być może jednak intencja nie była aż taka istotna. Może gdyby pamiętał imię Gaugazy, czteroramiennego bóstwa z głową słonia, byłby usłyszany. A może nie miało to żadnego znaczenia. Może gdy wiatr wzmaga się do sześćdziesięciu węzłów, wszelkie wiadomości przestają docierać do bóstw bez względu na ich imiona i szczerość intencji.

Dwadzieścia minut później w lewą burtę „Ikami” uderzyła piętnastometrowa fala. Silniki strumieniowe nie wytrzymały i „Ikami” momentalnie obróciła się o dziewięćdziesiąt stopni. Izaki poślizgnął się i nie zdążył wyłączyć turbiny Wiatru Kamikatsu. Promieniowanie natychmiast uderzyło w „Sosheki”, „Ikami 2” i „Yuminatsu”, pozostałe dumne statki ekspedycyjne Japońskich Morskich Sił Samoobrony.

Na „Yuminatsu” oprócz marynarzy przebywał jeszcze Borys Freeman, dziennikarz „Washington Post” piszący reportaż na zlecenie United Oil, która płaciła dziesięć tysięcy dolarów za każdą publikację, która podważała racjonalność usuwania Wielkiej Pacyficznej Plamy Śmieci. Takiego materiału się nie spodziewał.

Marynarze, na których padły promienie Wiatru Kamikatsu, powykrzywiali się potwornie, a potem zaczęli rzucać się po pokładzie. Mieli przekrwione oczy, wąskie źrenice i chwytali się za usta, a pomiędzy palcami przepływała im krew.

Dziennikarz w pierwszej chwili myślał, że marynarze wypluwają swoje narządy wewnętrzne. Dopiero po chwili zrozumiał, że załoga rzucała się na przedmioty i je zjadała. Kapitan Hideo Tamazawa pożerał właśnie obicie fotela, pierwszy oficer wydłubywał gumowe przyciski z pulpitu, a nawigator zjadał kable od radia.

„Oni wpieprzają plastik”, pomyślał z przerażeniem dziennikarz.

Ustawił kamerę na kapitana, a telefon na pierwszego oficera. „Oni naprawdę to robią”, pomyślał. Borys Freeman stał niemal sparaliżowany i ledwo zauważył, że nawigator chciał rzucić się na jego kalosze. Miał jednak szczęście, bo w „Yuminatsu” uderzyła kolejna fala, która zwaliła wszystkich na podłogę. Telefon rozbił się o pokład, ale Borys zdążył obrócić się w powietrzu i ochronił kamerę, upadając na nerki. Ból byłby nie do zniesienia, gdyby nie buzująca w ciele adrenalina. „Ocalić nagranie, muszę ocalić nagranie, muszę o tym powiedzieć światu”.

Z trudem wydostał się z mostka kapitańskiego, a pięć minut później zatrzasnął się w swojej kajucie. Po drodze mijał kolejnych marynarzy o przekrwionych oczach jedzących gumowe sztormiaki, kable i kubki.

Przez bulaj nagrał jeszcze tylko, jak jeden z marynarzy rzucił się do wody, aby pożerać pływający w niej plastik, a po chwili zaczął się topić z płucami zalanymi słoną pacyficzną wodą.

Pięć godzin później sztorm się uspokoił, a Borys wyszedł na pokład. Szedł z zapasową kamerą. Nagranie z nocy zamknął w metalowym sejfie, gdzie podejrzewał, że będzie bezpieczne. Na mostku kapitańskim znalazł tylko pierwszego oficera, którego gardło przebijała długa plastikowa rurka. Na statku nie było nikogo.

W zasięgu wzroku była jeszcze tylko „Ikami”. Dwóch pozostałych statków nie widział. Z „Ikami” machał do niego marynarz i wykrzykiwał coś, czego Borys nie mógł zrozumieć. Wrócił na mostek i włączył radio.

– Tu Borys z „Yuminatsu”, odbiór.

– Ilu was jest? – zapytał łamaną angielszczyzną marynarz.

– Tylko ja.

– A pozostali?

– Pierwszy oficer leży martwy. Pozostałych jeszcze nie znalazłem.

– Marynarka już płynie. Będą tu za godzinę.

Borys Freeman stał sparaliżowany.

* * *

Jeszcze tego samego wieczora jego film został wyświetlony na tajnym posiedzeniu sztabu kryzysowego, na którym zmęczony Toshio Ozaki próbował zrozumieć, co się stało.

Nocny sztorm przetrwała tylko załoga „Ikami” i dziennikarz. Wszyscy trafili do szpitala wojskowego, ale z perspektywy rządu było to raczej więzienie. Szczególnie dla dziennikarza. „Te informacje nie mogą wyjść na światło dzienne”, pomyślał Ozaki. Dziennikarz nie chciał się rozstać ze swoją kamerą, dopóki nie dostał zastrzyku usypiającego pod pozorem antybiotyku. Był teraz utrzymywany w śpiączce farmakologicznej, a amerykańskich lekarzy nie wpuszczano do sali pod pretekstem kwarantanny. Jeżeli chodzi o środki wykorzystywane do utrzymywanie tajemnicy, Kōanchōsa-chō – Japońska Agencja Bezpieczeństwa Publicznego – nie różniła się wiele od Yakuzy. Ozaki i tak był zaskoczony, że dziennikarz jeszcze żyje.

– Ile turbin działa w tym momencie?

– Szesnaście było w naszym posiadaniu. Dwie najprawdopodobniej zatonęły dzisiaj w nocy. Ta na „Yuminatsu” jest uszkodzona, ale ta na „Ikami” działa sprawnie. Z pozostałych dwunastu cztery są w bazie, a osiem było w innej części oceanu, gdzie sztorm nie był aż taki silny. Są sprawne. Czy mamy je zawrócić?

– Nie, niech działają dalej. Gdybyśmy nagle je zawrócili, dałoby to sygnały do podejrzeń. Zwiększcie tylko odległości między nimi. Jaki zasięg ma Wiatr Kamikatsu?

– Nie wiemy dokładnie, ale mało prawdopodobne, żeby przekraczał milę morską. Prowadzimy właśnie testy. Okręty rozstawiliśmy już na odległość dwudziestu mil.

– Dobrze. A teraz… – Ozaki zrobił krótką pauzę. Tego pytania obawiał się najbardziej. Miał poczucie, że im później usłyszy odpowiedź, której się bał, tym dłużej będą bezpieczni. – Ile jest pozostałych turbin, komandorze?

– Jak dotąd ukończono produkcję trzydziestu jeden turbin. Siedem stoi w magazynie, a szesnaście było u nas, zostaje więc osiem turbin. – Komandor Seiichi Kimura przełknął ślinę. On też był przerażony odpowiedzią, ale już ją znał. – Z tych ośmiu dwie kupili Amerykanie i są teraz gdzieś w Teksasie. Na morzu Karaibskim też jest plama śmieci, ale nieco mniejsza. Z tego, co wiem, jeszcze nie zdążyli ich użyć. Pozostałe sześć wysłano do Nigerii, ale dotarły tam tylko cztery. Jedna jest na przeładunku w Hongkongu, a jedna – głos komandora zadrżał pierwszy raz w jego życiu – jedna zaginęła. Nie wiemy, gdzie jest.

Sekretarka Toshio Ozakiego upuściła filiżankę, a dźwięk pękającej porcelany rozbrzmiał głucho w pogrążonej w milczeniu sali obrad sztabu kryzysowego Japońskiej Agencji Bezpieczeństwa Publicznego. 

* * *

W Bombaju ciężko było powiedzieć, gdzie kończy się wysypisko, a gdzie zaczynają slumsy. Gdy samozwańczy Król Slumsów odpalił turbinę, nie przejmował się jednak tym, co było w polu jej rażenia, przekonany, że promienie działają tylko na bakterie. W zasadzie ani się tym nie przejmował, ani się nad tym nie zastanawiał. Jeżeli bakterie przerobią jedną tonę śmieci, kalkulował, to powstanie miejsce na kolejne dwadzieścia, trzydzieści blaszanych chat, w których zmieści się pewnie ze sto osób, a licząc po pięćdziesiąt rupii od osoby za ochronę, będzie go stać na nowego mercedesa GLS nie dalej niż za kilka tygodni.

Niestety, w polu rażenia Wiatru Kamikatsu były też szczury, psy i trochę ludzi. Szybko okazało się, że apetyt na plastik rośnie u każdego.

– Szefie – powiedział Aamir Khan – chyba mamy problem.

– O co chodzi? – zapytał roztargniony Ranji Konvindu.

– Ten dzieciak. – Aamir wskazał na związanego chłopca, któremu leciała krew z ust. – Robiliśmy obchód wokoło turbiny i przyłapaliśmy go na – Aamir zawahał się – na jedzeniu śmieci.

– Wszyscy tutaj jedzą śmieci. – Król Slumsów wzruszył ramionami – Co innego mają jeść?

– Nie, szefie, wiadomo, ale ten dzieciak, on – Aamir przełknął ślinę – on jadł plastikową siatkę. Staliśmy tam chwilę i krzyczeliśmy na niego, ale jakby nas nie słyszał. Dopiero jak Sachin trzepnął go w łeb, zobaczyliśmy, że wpieprza siatkę. Nie był sam. Na zewnątrz jest jeszcze kilkoro związanych dzieciaków, i szefie – Aamir wyglądał, jakby miał się zrzygać – obeszliśmy całą tę górę i dopiero wtedy zobaczyliśmy, że psy i szczury też jadły plastik. Ten pieprzony laser, on…

– To nie laser, durniu – przerwał mu Król Slumsów, do którego powoli dochodziła świadomość tego, co się działo. – O kurwa – powiedział pod nosem, a przed oczami zaświecił mu nowiutki gulfstream G700, najbardziej ekskluzywny prywatny odrzutowiec na świecie.

* * *

– Pięć rupii za dzień zbierania śmieci – darł się Aamir. – Pięć rupii na głowę, kto chce? Oczyszczamy slumsy, stawiamy na ekologię. Pięć rupii dla każdego. Jutro o czwartej rano, płacimy gotówką…

* * *

– Nie możecie brać ze sobą niczego plastikowego. Wszystkie telefony, plecaki i paski zostają w bazie. Aamir wiezie właśnie dwa tuziny policyjnych tarcz i metalowych pałek. Możecie wziąć maczety, jeżeli mają drewniane albo skórzane rękojeści. Napierdalamy każdego, kto będzie chciał uciec, i każdego, kto będzie chciał zajrzeć. O 4:30 zamykamy kordonem wszystkie uliczki prowadzące na skraj slumsów, tam gdzie tak jakby zaczyna się wysypisko. Do czwartej powinno być tam ze sto osób. O 4:10 zbieracie je na placu i mówicie im coś o butelkach i o tym, czego szukacie. Aamir odpali wtedy turbinę. Ma działać nie dłużej niż pięć minut i uważajcie, kurwa, żeby żaden z was, idioci, nie wszedł w jej promień…

* * *

– Panie premierze. – Komandor Seiichi Kimura przełknął ślinę. W sztabie Japońskiej Agencji Bezpieczeństwa Publicznego panowała gęsta atmosfera i komandor wiedział, że za chwilę będzie jeszcze gorzej. – Odnaleźliśmy skradzioną turbinę.

Toshio Ozaki skinął powoli głową.

– Turbina znajduje się w tym momencie w slumsach w Bombaju. Jest pod kontrolą Ranji Konvindu, samozwańczego Króla Slumsów. Oni – generał się zawahał – oni szybko odkryli działanie Wiatru Kamikatsu na ludzi. Agent Naichō donosi, że codziennie napromieniowują dziesiątki ludzi, którzy „oczyszczają” wielkie wysypisko śmieci, na którym znajdują się slumsy. Robią miejsce na nowe chaty.

Pytanie „co mamy robić” zawisło w powietrzu.

– Skontaktujcie się z indyjską armią. Muszą przechwycić tę turbinę i najlepiej, jakby ją zniszczyli. Czas poinformować światowe rządy. Skontaktujcie się w pierwszej kolejności z ambasadorami Stanów, Unii Europejskiej i ONZ.

– Ambasador Stanów wraz z przedstawicielem wywiadu czekają od trzech godzin pod pańskim gabinetem.

Toshio Ozaki zdjął okulary i przetarł oczy. „To jest mój koniec”, pomyślał.

* * *

Indyjska Armia Narodowa przejęła turbinę w ciągu czterech godzin. Dwieście pięćdziesiąt zarażonych osób zostało odizolowanych w słynnym więzieniu przy Arthur Road.

Nie miało to jednak żadnego znaczenia.

Światowe rządy obawiały się epidemii zombie rodem z filmów science fiction. Niestety, rzeczywistość okazała się bardziej przerażająca – żeby się zarazić, wystarczyło zjeść zakażony organizm.

Japońskie Morskie Siły Samoobrony od pięciu tygodniu napromieniowywały Wielką Pacyficzną Plamę Śmieci, a wraz z nią miliony ryb, ssaków i plankton. Plankton był jedzony przez kryl, kryl przez ryby, ryby przez ssaki, a ludzie jedli w zasadzie wszystko, co zostało wyłowione z oceanu.

Po miesiącu od odpalenia turbin w Azji i na zachodnim wybrzeżu obu Ameryk były już dziesiątki tysięcy zarażonych.

Unia Europejska całkowicie wstrzymała import owoców morza i zakazała połowów na swoich wodach terytorialnych.

To jednak też nie miało znaczenia.

Korporacje kontrolujące handel rybami nie widziały powodu, aby tracić zyski tylko dlatego, że kilku biurokratów wpadło w panikę. Setki statków zostały więc skierowane do Afryki, gdzie każda ilość jedzenia rozchodziła się w mgnieniu oka. Po tygodniu od wprowadzenia embarga przez UE w Afryce były już miliony zarażonych.

To zresztą też nie miało znaczenia.

Natura połączona jest w idealnym cyklu. W wodzie nic nie znika, a to, co umiera, staje się częścią wielkiego oceanu.

Para wodna powstająca w okolicach równika przenoszona jest przez pasaty na tereny zwrotnikowe, a tam skrapla się i opada na ziemię w postaci deszczu.

Wkrótce wody gruntowe na całym świecie były zakażone Jadem Kamikatsu, a wraz z nimi każde ujście wody i każda roślina.

Było w tym jednak coś oczyszczającego.

To ludzie od lat 50., gdy było już wiadomo, że plastik nie rozkłada się w środowisku naturalnym, wyprodukowali mimo wszystko 750 miliardów ton plastiku i teraz to ludzie mieli się nim udławić.

KONIEC


[1] Źródło: Wikipedia: https://pl.wikipedia.org/wiki/Kampania_walki_z_czterema_plagami.